Miniblog

Jaka ja byłam nieświadoma!

Jeszcze dwa lata temu moim głównym środkiem transportu był samochód. Z różnych przyczyn (dzieci, zakupy, odległości), ale głównie z niewiedzy. Tramwaj i autobus wydawały mi się horrorem, a rower – no cóż, widziałam w nim niezłą rozrywkę wakacyjno – weekendową, ale jeździć na co dzień? W życiu! niewygodnie, za wolno, za zimno, zbyt męcząco!

Jaka ja byłam nieświadoma!

Zaczęłam w wakacje. Z głupia frant. Wróciłam z wczasów. Rower świeżo zdjęty z samochodowego bagażnika, pogoda piękna, dzieci na koloniach, pomyślałam: “a przejadę się”. To był pierwszy dzień zupełnie nowej jakości. Nie czułam się jeszcze pewnie na jezdni, ale miałam to szczęście, że pracodroga obfitowała w drogi i pasy rowerowe. Po kilku dniach jeżdżenia okazało się, że nawet zakupy można przymocować do bagażnika, czy wrzucić do koszyka na kierownicy. Zainwestowałam w sakwy i wtedy zaczęło się na dobre. Po dwóch tygodniach jeżdżenia nie wyobrażałam już sobie, że mogłabym rozwiane włosy i swobodę zamienić na stanie w korku, wściekających się kierowców i problemy z parkowaniem. Jazda na skróty, mijanie uśmiechających się ludzi, świeże powietrze – to było to!

Zaczęła się jesień. Namówiłam córki – właściwie wcale ich nie musiałam namawiać, same aż się garnęły do tego, żeby do szkoły przejechać się razem ze mną na bicyklach. Któregoś dnia na dobre się rozpadało. Jaką ja miałam frajdę z jazdy w pelerynie! No może w aucie byłoby bardziej komfortowo, ale przecież i tak trzeba z niego wysiąść, a rowerem przynajmniej podjechałam pod same drzwi biura, wzięłam rower pod pachę i już byłam w suchym wnętrzu (jadąc autem zawsze zapominałam parasola i mokłam niemożebnie między biurem a parkingiem).

Jednak – nie ma się co oszukiwać. Nastały mrozy, a rower powędrował do piwnicy.

Nie wyobrażałam sobie jednak powrotu do nawyków kierowcy. Dużo więcej chodziłam pieszo, korzystałam z miejskiej komunikacji. Nie stałam w korkach, ale potwornie marzłam. Następnej zimy nie byłam już tak naiwna: jadąc rowerem trzeba być oczywiście bardzo ostrożnym na śliskiej – oblodzonej czy ośnieżonej nawierzchni – ale za to już po paru minutach jazdy człowiek jest wspaniale rozgrzany! Może nos trochę marznie i dłonie, ale narciarskie rękawiczki dają radę, a z zimnym nosem jakoś można żyć. A ile za to frajdy!! Tak sobie być hardkorem – wyborna sprawa 🙂

W ciągu dwóch lat przeszłam od wcale nie jeżdżenia po mieście do codziennej jazdy.


Czuję się znakomicie (kondycja poprawiona o 200 procent, humor na 100 fajerek), widzę postęp w relacjach między kierowcami i rowerzystami, widzę jak poprawia się infrastruktura na jezdniach, cieszę się z jazdy i z tego, że każda kolejna wiosna to coraz więcej rowerzystów.

Jazda rowerem to dla mnie przyjemność, niezależność, oddech od codziennej gonitwy i nerwów. Wielka frajda, którą każdemu polecam.

Agnieszka Imiela