Miniblog

Z biegiem czasu nabierałam pewności siebie…

Kupiłam go 11 lat temu na Niskich Łąkach. Biały, z podwójną motorową nóżką, oryginalnym prędkościomierzem, ładny i tani. Starczyło mi jeszcze na proszek do prania i czekolady z okienkiem.

Wychodząc z giełdy mogłam sprzedać go 100% drożej. Kilka sekund analizy studenckiego budżetu, moment zawahania, ale nie… już był mój. Mieszkałam wtedy na Śródmieściu i to był po prostu kaprys. Chciałam mieć rower, bo wydawało mi się, że fajnie jest mieć rower. I zaczęło się. Wszystkie chodniki były moje, wszystkie parki, skwerki, rejon codziennych zakupów poszerzył się o dotąd nieznane mi miejsca, miasto zyskało nowy wymiar, moje okolice przestały być takie tajemnicze. Wsiadałam i raz skręcałam w lewo, a raz w prawo. Nie wiedziałam gdzie się zatrzymam. Odkrywałam Wrocław na nowo, ale do czasu.

Ze Śródmieścia przeprowadziłam się na Nowy Dwór. Te 5km do centrum, wnoszenie roweru na 3 piętro (urzędował na balkonie cały rok) wydawały mi się przeszkodami nie do pokonania. Rower ciężki, droga daleka, nieznajomość przepisów ruchu drogowego ogromna. Strach jeszcze większy. To trwało do kolejnej przeprowadzki. Znów wróciłam w bliskie sąsiedztwo centrum miasta, a prowadząca bezpośrednio do mojego domu droga rowerowa zainspirowała mnie do przeprosin.

Zupełnie nie wiem kiedy z drogi rowerowej i chodnika zjechałam na ulicę.

Zrobiłam to tak po prostu, zwyczajnie. Poszłam na kurs na prawo jazdy. Wiedziałam, że to co robiłam (jazda chodnikiem) jest niezgodne z prawem. Bałam się mandatu. Nie było mi łatwo, ale z biegiem czasu nabierałam pewności siebie. Znów zaczęłam odzierać miasto z tajemnic. Tym razem jeszcze bardziej wolna. Bardziej świadoma.

Właśnie mija ósmy rok od mojego pierwszego zjazdu na jezdnię. W tym czasie miasto zaczęło dorastać do moich potrzeb, pojawiło się więcej dróg rowerowych, rowerowych pasów (a te uwielbiam). Zmieniło się moje postrzeganie miasta. Nie wyobrażam sobie teraz funkcjonowania bez roweru (dlatego mam dwa, na wypadek jakby jeden się zepsuł). Mieszkam 10km od centrum. Jeżdżę codziennie, w sukienkach, butach na obcasie, marynarkach, spodniach na kant. Jeżdżę na zakupy, spotkania biznesowe i do przyjaciół, na kawę i na piwo (wtedy grzecznie wracam MPK, a moja rakieta albo zostaje w bezpiecznym miejscu, albo wraca ze mną). Nie wyobrażam sobie dnia bez roweru.